Oj… coś mi nie wyszedł ten wpis :)
- 19
- mar
Miał być jakiś jakiś wpis merytoryczny. Trochę o ludziach albo o Amritsar lub Dharamsali, ale jakoś mi kompletnie mi nie idzie dziś podejście faktograficzne. Tyle się dzieje i trudno wszystko obrać w słowa, a chciałoby się napisać wiele, jak choćby o: Mathiasie, Dalaj Lamie, Geleku, nowo poznanych Francuzkach, kolejnej biegunce, nowatorskich rozwiazaniach w Dharamsali, nauczaniu Tybetańczyków języka angielskiego, kursie komputerowym dla Geleka, wybitnie sprawnie zarządzanej restauracji, kinie lub kilku praktycznych radach.
Nic jednak mi się nie klei w odpowiednio przejrzystą i spójną całość.
Co więcej im dłużej nie rozmawiam z nikim po polsku tym większą trudność sprawia mi sprawne posługiwanie się ojczystym językiem.
Teraz wziąłem się za Harry Pottera 🙂 Pierwsza lektura, która wpadła mi w ręce i była dostępna do wypożyczenia. Nie, nie po polsku, po angielsku, ale skoro już większą część czasu spędzam komunikując się w tym języku, to postanowiłem go podszlifować. O ile jeszcze z Niemcami, Francuzami itd można się dogadać, to w przypadku rozmowy z Australijczykiem lub Brytyjczykiem zaczynam się zastanawiać, a to czy dobra wymowa, a czy czas prawidłowy, czy słowo użyte w dobrym kontekście, a może szyk nie prawidłowy lub czas.
To chyba kwestia wysokości. Jestem na 2000 m i czuję się na lekkim haju. Podejrzewam, że to połączone działanie wysokości, antybiotyków, polopiryny oraz lekkiego odwodnienia 🙂