Dzień 7 – Ewa
- 20
- lis
Przygotowania do „wyprawy” trwają. Sprawę komplikuje przeziębienie Ani, moje ograniczenie czasowe, wykupione TIMSy oraz opłacony porter Ani.
Tak czy siak, jutro wyjeżdżamy w końcu z Katmandu. Zaletą dzisiejszego dnia jest zakup ciepłej koszulki (tato: tylko po powrocie, nie mów mi, że to było nic nie warte! Na temat kurtki też nie mów za dużo).
Woda w Kathmandu jest cennym nabytkiem. Kupowana w sklepie kosztuje od ok. 12 NPR do 25NPR (ok. 1zł). Przed przyjazdem tutaj, jak i będąc już na miejscu zaobserwowałam odmienne podejście chociażby do mycia zębów. Marcin odważnie hartuje organizm i myje zęby w bieżącej wodzie, ja w wodzie mineralnej. Pewnie gdybym planowała dłuższy pobyt, też starałabym się przyzwyczaić organizm do innej flory bakteryjnej.
Globtroterzy, który spotkaliśmy, nawet wodę mineralną traktują specjalnymi kropelkami odkażającymi. I co począć?
Jak wygląda moje hartowanie ciała do minusowych temperatur?
Na razie podczas zasypiania wystawiam ręce spoza strefy ciepła, chodzę w sandałach, gdy robi się już chłodno i czuję (albo bardzo chce poczuć:P), że ta metoda jest skuteczna. Przed wyjazdem można było nie tylko wsadzać stóp do morza, mogłam cała się zanurzyć. Powiedzmy sobie szczerze, czy z własnej nieprzymuszonej woli weszłabym do morza? Trzeba by było mnie wepchnąć, tak jak Marcina pod prysznic ;).
Historii, których się tutaj nasłuchałam o naszej trasie mrożą krew w żyłach. Nie idę na 8 tysiącznik, a słyszę o chorobie wysokościowej, o zimnie itp. Ludzie wyglądają na wymęczonych, a nie wypoczętych.:/